Kardynał Murri położył gazetę na stole, wstał i przeszedł ku oknu. Spojrzał w dół na Tybr wijący się nieopodal pałacu zielonomętnymi falami, w górę ku obłokom lekkim wiatrem pędzonym i powtórzył wyraz przed chwilą, gdy kończył czytać, wypowiedziany: kanalia! Powtórzył go z przyciskiem, ze złością: – Kanalia! Chciał patrzeć dalej przed siebie, ale nie mógł; mimo woli cofnął się od okna i znowu wziął gazetę w rękę. ...„Włos Damoklesa”... Jakiś nowy pismak, jakieś nowe zjawisko, jakiś Łanowski, nie wiadomo Moskal, Polak czy Słoweniec, w tym świstku anarchistycznym rzucił Rzymowi: „Czy widzisz cień włosa Damoklesa pod słońce?...” Kardynał Murri nie był trwożliwy. Ogromny, silny, herkulesowej budowy, chłop kalabryjski rodem, miał się za potęgę, na której jak na filarze wysokie sprawy świata oprzeć się mogą. Z wydęciem też zuchwałym wargi czytał wyzywające frazesy. Tylko – Że czuł się pulsu, z którego wynikły, blisko...